Z przeszłości, która dawno wygasła i pierzchła, Której myślą już nawet odczuć nie potrafię, Przychodzi do mnie jakaś rodzina zamierzchła, Nieruchoma, zbiorowa, jak na fotografii.
W sztywne płaszcze i suknie żałobne ubrana, W kołnierzykach wysokich, z których sterczą głowy, Przychodzi, staje wieńcem, jak upozowana, I patrzy w zamyśleniu martwym i surowym.
Nie poznaję ich twarzy i oczu zwietrzałych, Wszyscy są jednakowi: czarne, smutne grono... Który Jan, co pozbawił życia wystrzałem, Który - sławny historyk, a który - astronom?
Który to Euzebiusz, co miał serce chore, I za to był wyklęty, że nie wierzył w piekło, Która Ludwika obca, co z domu uciekła I sama, w zapomnieniu, zmarła pod Bosforem.
Który mój brat, co zginął, i bratowa biedna, Co usnęła z uśmiechem od śmierci łaskawszym - Nie odróżniam ich twarzy, są jak całość jedna, Zawsze przychodzą razem, stoją razem zawsze.
Ich krąg nade mną z wolna ściąga się i zwęża, Zimnym wieje oddechem, jak wachlarzem ziemi, I opada na oczy i skronie, jak ciężar, I przepływa przeze mnie. Płynę razem z niemi...
Aż nie przejdą, nie miną, jak fala fosforu, Aż się w głębiach pamięci na dno nie zapadną, Wtedy otwieram oczy i w cieniach wieczoru Szukam jeszcze tych twarzy, których nie ma dawno.
1 komentarz:
Całkiem sporo jest takich drzwi, w które nie udało mi się wejść...
Prześlij komentarz