Tekst sprzed ok. 10 lat i moje ówczesne przemyślenia częściowo sprowokowane wierszem Wiesławy Szymborskiej " Pochwała złego o sobie mniemania" oraz odradzaniem się w Polsce Ruchu Narodowego.
"Pochwała złego o sobie mniemania"
Myszołów nie ma sobie nic do zarzucenia.
Skrupuły obce są czarnej panterze.
Nie wątpią o słuszności czynów swych piranie.
Grzechotnik aprobuje siebie bez zastrzeżeń.
Samokrytyczny szakal nie istnieje.
Szarańcza, aligator, trychina i giez
żyją jak żyją i rade są z tego.
Sto kilogramów waży serce orki,
ale pod innym względem lekkie jest.
Nic bardziej zwierzęcego
niż czyste sumienie
na trzeciej planecie Słońca
Otto Schimek urodził się w Austrii w 1925 roku. W 1943 roku mając skończone 17 lat został powołany do służby w Wehrmachcie.
Przyjął tę służbę z oporem.
Otto w wojsku pełnił wzorowo służbę, aż do czasu, gdy wyjechał do Bośni.
Otrzymał tam rozkaz strzelania do niewinnego człowieka, którego oskarżono o pomoc partyzantom.
W skład plutonu egzekucyjnego wchodził Otto i dziewięciu innych żołnierzy.
Otto był bardzo dobrym strzelcem.
Jak potem pisał w liście do matki, przy egzekucji nie mógł strzelać do niewinnego i zamiast w skazańca strzelał wyżej lub niżej.
Tłumaczył to tym, że inni trafią - on będzie miał czyste sumienie.
Jego przełożeni coś podejrzewali i dlatego Schimek został w plutonie egzekucyjnym na stałe.
Niebawem został przeniesiony do Polski.
Tutaj jego taktyka została rozpracowana.
Przełożeni upewnili się że Otto świadomie nie chce strzelać do skazańców.
Został pobity do nieprzytomności.
Zamknięto go na trzy tygodnie w ciemnicy bez jedzenia.
Po odbytej karze dano mu szansę "rehabilitacji".
Miał strzelać do polskich cywili, którzy zostali skazani na śmierć za podawanie żywności partyzantom. Była to cała rodzina: ojciec, matka i dwóch starszych synów.
Otto odmówił strzelania i wyraził to, co myślał od dawna: "Ja nie będę walczyć z tak zwanymi przeciwnikami Hitlera, bo wojna ta była wywołana przez Niemców i nie jest to po chrześcijańsku."
Tak bronił się również przed sądem wojennym przed którym został postawiony.
Sprawę tę przekazano do wyższej instancji z zapytaniem do Berlina.
Odpowiedź nadeszła szybko: "Bezzwłocznie stracić Ottona Schimka" .
W dzień egzekucji napisał do swojego brata:
"Jestem w radośnie podniosłym nastroju. Cóż mamy do stracenia? Nic tylko nasze biedne życie, duszy nie mogą przecież oni zabić. Jakaż nadzieja!"
Jego ostatnie słowa brzmiały: "Boże, chroń innych ludzi od takiej śmierci.
Niech nie będzie wojen, aby inni nie musieli postępować jak ja".
Otto został stracony 1944 roku w Lipinach. Pochowano go na cmentarzu w Machowej. Jego zwłoki leżą tam do dziś.
Mimo tego poruszającego tekstu mój wizerunek Niemca lat 40-tych - butnego, zdyscyplinowanego, ślepo posłusznego władzy niestety nie uległ zmianie .
Otto Schimek był wspaniałym człowiekiem, prawdziwym chrześcijaninem, ale osamotnionym w swoim bohaterstwie .
Wprawdzie w czasie powstania warszawskiego, wówczas 9-letnia - widziałam jak żandarm niemiecki płakał nad losem Polaków, których prowadził na śmierć….ale kto wie czy nie uczestniczyłby w egzekucji, gdyby w ostatniej chwili jej nie odwołano. Niemiec więc nie musiał brukać swojego sumienia.
Czy obecnie mentalność Niemców jest inna? Czy współczesne pokolenie, które prawdopodobnie zna genezę II wojny światowej już tylko z podręczników szkolnych i skąpych wspomnień wojennych swoich dziadków zrozumiałoby i zaakceptowało postępowanie Otto Schimke – nie wiem.
Kto wie, czy nie zostałby przez jakąś część Niemców potępiony, tak jak to się stało z Kuklińskim w Polsce.
Czy Polacy ,którzy ostrzelali wioskę afgańską z ludnością cywilną nie mogli odmówić wykonania rozkazu. Nie żyjemy już w czasach terroru i nie groziła im za to śmierć?
Dziadkowie tych żołnierzy też żyli we wsiach ostrzeliwanych przez Niemców.
Czy wobec tego przeszłość historyczna, mimo ciągłej zdawałoby się o niej pamięci / obchody i nagłaśnianie medialne rocznic , muzea pamięci ,itd. Itd../ odgrywa jakąś wychowawczą rolę.
Obawiam się, że najbardziej służy politykom ,obnoszącym się na pokaz ze swoim patriotyzmem .
* Incydent w wiosce Nangar Chel miał miejsce 16 sierpnia 2007, 28 km na północ od miasta Wazacha w Afganistanie, gdzie znajdowała się Jednostka Wojskowa 4814 „W” Wojska Polskiego. Żołnierze polscy przeprowadzili ostrzał wielkokalibrowym karabinem maszynowym i granatami moździerzowymi kal. 60 mm (cztery granaty spadły na zabudowania) w wyniku którego śmierć poniosło sześć osób, trzy zostały ciężko ranne. Wśród poszkodowanych znajdowali się mężczyźni, kobiety i dzieci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz