Od pewnego czasu Święto Bożego Narodzenie stało się dla mnie Świętem Wspomnień. Wspomnień drogich mi osób, które siadały ze mną do stołu wigilijnego......
Powoli ich ubywało - pamięć o nich została. .
Ale została też pamięć o naszych czworonożnych przyjaciołach . Dotąd przeżywam odejście ukochanej jamniczki Wiki . Pustka po niej trwa do tej pory.
\
Zjawiła się u nas niespodziewanie. Po śmierci mini jamniczki Agi przyrzekaliśmy sobie z mężem, że już nigdy…. żaden pies jej nie zastąpi.
Kolega ze Śląska - Kokos kochał się w Wiki z wzajemnością, ale dzieci nie było, bo nie przyjeżdżał w odwiedziny kiedy trzeba.
Jak tylko się obudził zaraz do niej przybiegał - zdziwiony, że jeszcze śpi.
Wiki niechętnie wychodziła ze swojego śpiworka, jak to kobieta.... lubiła sobie pospać.
Zjawiła się u nas niespodziewanie. Po śmierci mini jamniczki Agi przyrzekaliśmy sobie z mężem, że już nigdy…. żaden pies jej nie zastąpi.
A jednak gdy zadzwonił weterynarz leczący i usypiający Agę, że jest do uratowania 3 letnia suczka również jamniczka, którą jej pani chce uśpić, długo się nie zastanawialiśmy.
Pierwsza noc w nowym, nieznanym domu była dla Wiki straszna…. Nie zmrużyła oka do 4 rano, a my z nią. Chodziła po mieszkaniu, płakała, szukała sobie miejsca, by się po chwili zrywać i znów wędrować. Prawdopodobnie w nadziei, że gdzieś znajdzie swoją panią.
W końcu zmęczona położyła się koło męża i usnęła.
Od tej pory został jej panem, ale kłopoty dopiero się zaczęły. Przez ok. 2 tygodnie nie wydała z siebie głosu. Przypuszczaliśmy, że jest psem, który nie szczeka.
Gdy się do niej przemawiało odwracała łebek unikając kontaktu wzrokowego. Prawie nie jadła, zresztą z pożytkiem dla niej, bo była stanowczo za gruba - z trudem chodziła pod górę.
Nie można jej było zostawić samej w domu, po powrocie zastawaliśmy zasiusiane, zakupkane pobojowisko.
Weterynarz orzekł, że jest to syndrom opuszczenia - strach, że nie wrócimy tak jak nie wróciła jej pani. Po jakimś czasie na pewno przejdzie.
Mijał miesiąc za miesiącem i niestety nie przechodziło.… Dopóki ciężko nie zachorowała.
Zatruła się, prawdopodobnie konserwą mięsną dla psów. Wymiotowała całą noc i dzień prawie bez przerwy. Z odwodnienia była blisko śmierci…. Po kroplówkach, zastrzykach, pojeniu i karmieniu strzykawką powoli, powoli wracała do zdrowia.
Jednocześnie pies się całkowicie odmienił – nabrała do nas zaufania, zostawała spokojnie w domu, tylko po naszym powrocie długo wyszczekiwała autentyczny, ogromny żal i wyrzut – jak mogliśmy ją zostawić. I tak było do końca życia. Staraliśmy się by nie zostawała sama dłużej niż 2 – 3 godzin…. tyle wytrzymywała. Gdzie się dało jeździła z nami.
Pokochała męża wielką psią miłością, zresztą z wzajemnością. Chodziła za nim krok w krok. Wciskała się do łazienki, a jak się nie dało, leżała i czekała na pana pod drzwiami. Zawsze u jego nóg i koło niego. Gdy ciężko chorował do ostatka leżała jak najbliżej jego łóżka.
W rok po zadomowieniu się suczki u nas spotkaliśmy na ulicy jej była panią. Wiki udała, że jej nie widzi, nie reagowała na czułe przemowy, odwróciła łebek i nie obdarzyła swojej dawnej, podobno ukochanej pani nawet śladem spojrzenia.
Była u nas 14 lat. Ostatni rok już tylko ze mną. Też nie odstępowała mnie, też płakała gdy wracałam z miasta i wyrzucała mi moją nieobecność, ale to już nie była ta miłość co do męża. Może dlatego, że nie ulegałam jej wszystkim zachciankom, byłam bardziej stanowcza i konsekwentna, nigdy nie podkarmiałam jej podczas naszych posiłków, co w zwyczaju miał mąż.
Umarła w grudniu 2012, w wieku 17 lat., W październiku bardzo szybko zaczęła się posuwać u Wiki demencja. Nie panowała nad odruchami fizjologicznymi, nie umiała trafić do jedzenia i picia, nie słyszała i prawie nie widziała.
Usnęła w narkozie, w domu…. Ten jej ostatni sen mam cały czas przed oczami. Może za wcześnie, może jeszcze mogłam poczekać?
Wiki szczęśliwa u swego pana na rękach.
Wiki wpatrzona w pana.
Wiki towarzysząca mi w kuchni / miała zwyczaj łebek
kłaść na stole
i udawać panią.... / zdjęcie poruszone, zawsze się wierciła gdy widziała aparat/
i udawać panią.... / zdjęcie poruszone, zawsze się wierciła gdy widziała aparat/
w kuchni - przy nodze pana, oboje czekają na obiad.
Kolega ze Śląska - Kokos kochał się w Wiki z wzajemnością, ale dzieci nie było, bo nie przyjeżdżał w odwiedziny kiedy trzeba.
Jak tylko się obudził zaraz do niej przybiegał - zdziwiony, że jeszcze śpi.
Wiki niechętnie wychodziła ze swojego śpiworka, jak to kobieta.... lubiła sobie pospać.
Wiki oczekuje w okienku na schodach na powrót państwa., by im potem wyszczekać.... jak mogliście mnie zostawić.
Gdy pana już nie było, wszędzie teraz musiała być
blisko mnie, oczywiście przy komputerze też. .
Wyczekiwała przy bramie na mój powrót z miasta, oburzała się jak zawsze, że za długo i że w ogóle jak mogę....... .
W październiku dała się jeszcze namówić na spacer... ostatni. Chciałam ja rozruszać, jednak z trudem za mną podążała.
Przywitała się i pożegnała z zaprzyjaźnionym kolegą.
Coraz częściej i więcej spała.
4 komentarze:
BBM: Wspaniała notka! Wzruszająca, piękna… ciepłe, serdeczne wspomnienia, zdjęcia… i końcowy wiersz, który ściska serce… Dziękuję,Donko!
Piękne wspomnienie, wzruszające i pouczające!
Zrobiłaś dla niej wszystko, co trzeba, a notka ku jej czci to potwierdza:-)
jotka
Dziękuję..... nie wiem czy zrobiłam wszystko. Jej odejście miało być ciche - tylko ja i przyjaciółka zaprzyjaźniona z Wiki, trzymająca ją na kolanach / ja nie byłam w stanie /i lekarz .... przebiegło trochę inaczej. Niespodziewanie pojawiła się osoba trzecia. Gdybym mogła to cofnąć....
Kiedyś opowiem jeszcze o przyjaźni Wiki z Dzidzią, która przychodziła podjadać mojej suczce jedzenie.
Pozdrawiam serdecznie.... dobranoc.
No, też mnie porwało opowiadanie... tak... czytałam jak opowiadanie.... I bolesne ukłucie jak piszesz o odejściu.... usypia liśmy kiedyś nasza cocerspanielkę... odeszła.... ale sen, który miałam po kilkunastu latach był, jest dla mnie nieprawdopodobnie bolesny... wiem, że jestem nie na ziemi, wiem, że to droga mleczna... mgła jak mleko, cisza, żywego ducha... Idę przed siebie, nagle w oddali widzę czarny punkt, w miarę mojego chodu powiększający się.... Konstatuję... nasza Figa... pies przechodzi obok mnie a ja słyszę, ale myślowo słyszę "nie trzeba było tego robić"... oglądam się, patrzymy sobie w oczy... Figa idzie dalej.... To był mocny sen
Prześlij komentarz