On pukał do drzwi naszych.
A my zatajeni
Z zaciśniętym oddechem
siedzieliśmy w ciszy
I każdy z nas udawał -
pukania nie słyszy.
On pukał do drzwi naszych.
A my przytuleni
Do betonowych ścianek
naszego mieszkania,
Do mebli z takim trudem
znalezionych w sklepach
Do makatek, co kryły na
tynku spękania,
Chcieliśmy mieć choć
chwilę spokoju...
On czekał.
Przez drzwi z cieniutkiej
dykty słychać, jak waliło
Jego serce. Nierówno.
Jakby zadyszane.
Pewno dlatego, że miał w
sercu ranę
Albo może zwyczajnie winda
nawaliła
I szedł pieszo na
piętra...
Jak my właziliśmy
Z tą ciężką szafą,
wersalką i stołem,
On dyszał teraz - jak my
dyszeliśmy.
Żeby zamienić ściany tak
więzienne gołe
W miękkość mieszkania...
- Panie, może potem
Jak kurz zetrzemy z
podłóg. Jak wróci ochota
Zobaczyc kogoś.
Nie stój nam za drzwiami,
Nie człap po nocach
pustymi schodami,
Nas teraz w domu nie ma.
My nie wiemy sami
Czy tam w sobie
jesteśmy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz