niedziela, 16 września 2018
Józef Baran - Ballada o Bogu na emeryturze
co ja się go naszukałem
góry lasy przetrząsałem
i nic
aż raz
w parafii pipidówa-zdrój
uśpiłem plebana winem porzeczkowym
i wykradłem mu zza pazuchy mapę
zaraz o świcie wyruszyłem
z pękatym brzuchem plecaka
piąłem się z trudem
jak koń zaprzęgnięty do pługa
i zbiegałem z górki na pazurki
szedłem i szedłem
leśnymi tunelami
gliniastymi jarami
kędy tylko węże korzeni
ślisko się wiją
minąłem tłumy zbóż
biorące udział w pochodzie majowym
minąłem chatkę na kurzej stopce
gdzie chłop i baba mieszkają
bardzo starzy oboje
minąłem na łąkach białe konie
z rozpuszczonymi grzywami
które zdezerterowały od wozów
i dwoje zagubionych leśnych dzieci
które wracały właśnie
od baby-jagi
szedłem i szedłem
kładką ścieżki
coraz wyżej i wyżej
aż
na samym poddaszu wsi
skąd bliżej do nieba niż do ziemi
gdzie czerwony znak wbity w chmurę
ujrzałem staruszka z siwym obłokiem brody
drepczącego w asyście trzmieli po ogrodzie
- tak, to ja jestem Bogiem
rzekł i uśmiechnął się smutno
oprowadził mnie po poletku
pokazując wiernego anioła zmienionego w psa
plantację sztucznych planet
ogródek z zakazanym drzewem wiadomości
ożywił się wyraźnie
na szklanej werandzie
przy przeglądaniu starych zdjęć
z albumu świata
piliśmy ptasie mleko
pocieszałem go że się nie zestarzał
a on w zamian zaciągając się z fajki
dymem pachnącym maciejką
zawierzył mi w tajemnicy
że spisuje pamiętniki
na odchodne staruszek
bardzo prosił o dyskrecję
- przychodzą tu różni tacy
pytają o początek i koniec świata
o takie inne rzeczy
tak jakbym ja to wszystko
jeszcze pamiętał...
tak jakbym ja to wszystko jeszcze pamiętał...
powiedział
rozkładając bezradnie ręce
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz