Wieczorem,
w obcym mieście, szedłem
ulicą,
która nie miała imienia.
Coraz
głębiej zanurzałem się w obcość,
w
gęstą wiosnę, po stopniach kamiennych.
Padał
ciepły deszcz i ptaki śpiewały
cicho;
czułość była w ich głosach dalekich.
Syreny
statków płakały w porcie,
żegnając
się z ziemią znajomą.
W
otwartych szeroko oknach kamienic
stały
postaci ze snów moich i twoich,
i
wiedziałem, że idę w przyszłość, w epokę
minioną,
jak pielgrzym do Rzymu.
2 komentarze:
Dobry wiersz - obce miasto, ulica bez imienia, płaczące syreny statków, zanurzanie się w obcość - podoba mi się, mogę się z tym utożsamiać. Też jestem jakby obca w mieście, w którym słychać czasem syreny statków i zawsze zawodzenie mew. Jest dobrze. Pozdrowienia. :) K...
to już jest nas więcej, tylko po po przeciwległej stronie. Ja tęsknię za tym wieczornym zawodzeniem syren, ostrzegających przed mgłą.... słyszę je na każde zawołanie, a to już tyle lat. Pozdrawiam serdecznie, dziękuję za odwiedziny.
Donka
Prześlij komentarz