Stanisław Baliński (1898-1984),
polski poeta, prozaik, eseista.
Ukończył polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim, W dwudziestoleciu międzywojennym był jednym z Skamandrytów, zaprzyjaźniony z Tuwimem, Lechoniem, Słonimskim, Wierzyńskim. Po II wojnie światowej nie wrócił do kraju.. jest zapomnianym autorem pięknych lirycznych wierszy – tak odmiennych od poezji współczesnej.
Ukończył polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim, W dwudziestoleciu międzywojennym był jednym z Skamandrytów, zaprzyjaźniony z Tuwimem, Lechoniem, Słonimskim, Wierzyńskim. Po II wojnie światowej nie wrócił do kraju.. jest zapomnianym autorem pięknych lirycznych wierszy – tak odmiennych od poezji współczesnej.
Romans wieczorny
W moim kraju romantycznym, śpiewnym,
Został staw, gdzie ballady nie giną,
Opleciony brzeziną powiewną,
Opasany potrójną olszyną.
Brzegiem stawu tataraki jasne
Pną się w górę ku falistej ścieżce,
Gdzie dwa cienie, oczy niewygasłe,
Dotąd biegną, by spotkać się jeszcze.
Środkiem stawu, wikliną zarosła,
Stara łódka przepływa bezpiecznie,
Gdzie dwa cienie, krzyżując dwa wiosła
Dotąd myślą, że miłość trwa wiecznie.
Idzie wieczór. I fiołki rumieńców
Toną w stawie, jak dumki najłzawsze.
A dwa cienie wśród ciemnych kaczeńców
Dotąd szepcą: dobranoc na zawsze...
Wracam nocą nad staw i nad bluszcze,
Snem kołuję od gwiazd do poranków,
Nasłuchując czy woda nie pluszcze,
I czy nowych nie spotkam kochanków.
Lecz tam cicho. Zieloność zasycha,
Drzewa próchnem bieleją, jak kości,
Woda milczy i oczy zamyka,
W moim kraju romantycznym, śpiewnym,
Został staw, gdzie ballady nie giną,
Opleciony brzeziną powiewną,
Opasany potrójną olszyną.
Brzegiem stawu tataraki jasne
Pną się w górę ku falistej ścieżce,
Gdzie dwa cienie, oczy niewygasłe,
Dotąd biegną, by spotkać się jeszcze.
Środkiem stawu, wikliną zarosła,
Stara łódka przepływa bezpiecznie,
Gdzie dwa cienie, krzyżując dwa wiosła
Dotąd myślą, że miłość trwa wiecznie.
Idzie wieczór. I fiołki rumieńców
Toną w stawie, jak dumki najłzawsze.
A dwa cienie wśród ciemnych kaczeńców
Dotąd szepcą: dobranoc na zawsze...
Wracam nocą nad staw i nad bluszcze,
Snem kołuję od gwiazd do poranków,
Nasłuchując czy woda nie pluszcze,
I czy nowych nie spotkam kochanków.
Lecz tam cicho. Zieloność zasycha,
Drzewa próchnem bieleją, jak kości,
Woda milczy i oczy zamyka,
Wierna cieniom i pierwszej miłości
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz