Kiedy na pierwszym balu
zgodziła się, ze mną zatańczyć,
trzymałem ją za rękę.
W kinie, na spacerze w lesie
trzymałem ją za rękę.
Gdy przysięgałem ją kochać i szanować,
trzymałem ją za rękę.
Kiedy rodziły się kołejne dzieci,
trzymałem ją za rękę.
Takie drobne dłonie! Złote dłonie!
Zadziwiająco pomysłowe
w codziennych sprawach.
Zapracowane i stwardniałe,
w pieszczotach stawały się gładkie.
Teraz te dłonie zbiełały,
pokryły się błękitnymi żyłkami,
lecz wciąż tworzą.
Chłodne na mym rozpalonym czole,
ciepłe i kojące, gdy się smucę.
Gdy idziemy do kościoła czy sklepu,
właściwie dokądkolwiek,
zawsze trzymam tę drogocenną dłoń.
George Someryille.
Rozczulające słowa, piękna miłość do grobowej deski!
OdpowiedzUsuńjotka
Ale bywa.... zdarza sie....
OdpowiedzUsuń