Przy małej wiejskiej kapliczce, Stojącej wedle drogi, Ukląkł, rzępoląc na skrzypkach, Wędrowny grajek ubogi. Od czasu do czasu, grający, Bezzębne otwierał wargi, To przekomarzał się z Bogiem, To znowu się korzył bez skargi: "Hej, Panie Boże, coś wielkim Gazdą jest nad gazdami, Po coś mi dał taką skrzypkę, Co jeno tumani i mami?
Nie umiem ci grywać na niej, A jednak wciąż grywać mi chce się, Że jestem jak liść ten, szumiący Gdzieś w niedostępnym lesie. Któż go tam widzi, któż słyszy W tych mnogich drzew rozhoworze? Liche mi dałeś skrzypeczki, Niemiłosierny Boże! A jednak, o wielki Panie, Zlituj się, zlituj nade mną, Chroń mnie, bym się nie grążył W jakowąś rozpacz ciemną. A jeszcze bardziej chroń mnie I od najmniejszej zawiści, Że są na świecie grajkowie Pełni szumniejszych liści. Spraw to, ażebym zawsze Umiał dziękować Ci, Panie, Że sobie rzępolę, jak mogę, Że daję li, na co mnie stanie. I niech się zawsze przyznaję Choć do najskrytszej przewiny, I wielką niech czynię spowiedź W obliczu ludzkiej rodziny. I niechaj pomnę w mem życiu, Czy w bliskiem, czy też dalekiem, Żem człekiem jest przede wszystkim I niczym więcej, jak człekiem. Spraw w końcu, bym przy tej kapliczce, Obok tej wiejskiej drogi Klękał i grywał na skrzypcach, Wędrowny grajek ubogi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz