Strony

poniedziałek, 27 sierpnia 2018

Wójcik Leszek - Atlantyda


Katastrofa musiała wydarzyć się w nocy
z pewnością trzynastego w piątek
(chociaż nie wiadomo
czy ich miesiąc miał trzynasty dzień
a w tygodniu był jakikolwiek piątek)

Ogłaszały ją przepowiednie
zapowiadały znaki na ziemi i na niebie
ale z przepowiedniami i znakami
nigdy nic nie wiadomo

Ktoś zasypiając powiedział "dobranoc"
ktoś pożegnał znajomych "do jutra"


rybak zszywał sieci na poranny połów
rolnik szykował stodołę na żniwa
ojciec oczekiwał narodzin dziecka

Planowano dobrobyt i szczęście
bez konieczności wielkiej polityki
tworzono dzieła na miarę wieczności
jakiś szalony naukowiec
myślał nawet o zatrzymaniu czasu
lecz w zatrzymanym czasie
nie można niczemu zapobiec
ani przed niczym uciec

To było tak dawno i tak daleko
(być może za Słupami Heraklesa)
że gdyby Platon o tym nie wspomniał
ktoś musiałby wymyślić Atlantydę
przezornie pomijając głupotę i nieszczęścia

Bo wszystko co istnieje
jest i być przestaje
a to czego nie ma
pozostaje wieczne


(z tomiku "Cokolwiek dalej" 1999)


3 komentarze:

  1. Cóż, poeta z pewnością Nobla nie dostanie - ale wiersz OK. Katastrofa przyjdzie niespodziewanie, zniszczy i zagarnie. Nie musi to być apokalipsa. W końcu niemal zawsze tak się zdarza, że człowiek krząta się koło swoich spraw, umawia, planuje nowy dzień, a w nocy przenosi się na tamten świat.

    Zresztą lubię te bajki Platona. Wierszy o Atlantydzie jest wiele. Mi się podoba ten katastrofisty Czechowicza - to niemal prorok - przeczuwał koniec istniejącego świata i własną śmierć. I podoba mi się, ponieważ jestem nad morzem - tu łatwo można pójść na dno


    Dno

    Józef Czechowicz


    żelazny świat tej łodzi
    dotknięty kometą granatu
    tonął odchodził
    pionowo w słoje wody burej
    chmurą
    na dno na dół


    wewnątrz biega na przestrzał
    krótkich spięć pożar
    drży rży moc w grubych nitach
    jęczą miażdżone morzem
    blachy pancerne trzeszczą
    akumulatory zalane po wręby
    we mgle ryżej kwasów manometru nie odczytać

    i tak wiadomo wciąż głębiej
    ciemniejsze czerwieńsze lampy
    chrypi cierpki oddech
    motor szalał na 400 amper
    przeciążony zamilkł
    już się poddał
    sami
    u kabli rur marynarze zawiśli bez ruchu

    cisza cwałuje straszliwy przybysz
    w zaduchu
    zalewają skroń ogniste grzywy
    bratersko piersią przy piersi
    w sieci zerwanych drutów czy w promieniach
    oficerowie pieśń zaczynają pierwsi
    i łódź się w pieśń zamienia
    i orłami czerwonymi w oczach atmosfera
    ach tak jest umierać

    ciężka ekstaza cichnie w iskier trzasku
    widać chaos kształtów na dnie rozpostartych

    atlantyda jest niżej
    czarno-czerwona jak karty
    a jak port pełna blasków
    10 tysięcy lat chłonęła oceanu wino
    koncentryczne budowle szumiały w słonej wodzie
    teraz powieka zapada ostatni raz
    drgnął drut czas
    na nowo od końca w maszynę się nawinął
    będzie nowych cyfr czekiem

    na głębokości stu metrów konając młodzi
    zrównaliśmy przeszłe i przyszłe wieki

    OdpowiedzUsuń
  2. Kornelko przepraszam.... chorowałam. Dziękuję za odwiedziny na blogu. Bardzo mnie cieszą. Wiersz Czechowicza ogromnie poruszający, katastroficzny. Zastanawiałam się czy go nie zamieścić tutaj za Twoim przyzwoleniem, wprawdzie nie teraz, za bardzo dołujący.... może gdy nastrój mi się poprawi. Przypomina mi lata, gdy wyczekiwałam na wiadomość, przez radio telefon.... bywało, że mąż pracował na małych stateczkach / np. Ustka - o wyporności 700 ton / a rejsy nie omijały Morza Północnego.... sztormy do 10 w skali Buforta. Bliźniaczy statek zatonął w tym czasie.

    Pozdrawiam serdecznie - donka

    OdpowiedzUsuń
  3. Smutno mi, Donko, że chorowałaś. Mam nadzieję, że czujesz się lepiej. Lato, aczkolwiek najbardziej słoneczne, ciepłe i koszmarne, jakie pamiętam, przynajmniej mocno chroni przed chorobami. A tu jesień za progiem i zima...

    Mnie jakoś wszystko łamie, boli - jakoś chodzę, a nawet roweruję i kąpię w morzu, ale boli coraz bardziej.


    Miałaś dzielnego Męża - pływał na tak małych statkach. Ja się trochę interesuję marynistyką i kiedyś chciałam zostać marynarzem, ale wiem, że to nie zawód dla niewiasty i że to żaden romantyzm, tylko okropna harówka. Ale tę "Ustkę" na Morzu Północnym to potrafię sobie wyobrazić.
    Pozdrawiam bardzo serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń